Usiadłam na wielkim kamieniu nad wodą, wystawiając twarz na promienie słońca. Marcowe spacery po Nowym Jorku są chłodne. Miasto tonie w cieniu wieżowców, a między równoległymi i prostopadłymi ulicami hula wiatr. W oazie zieleni, która jeszcze nie zdążyła rozkwitnąć, można odetchnąć. Central Park ma 340 ha i jest dwukrotnie większy od Monako, a nawet osiem razy większy od Watykanu. Trudno uwierzyć, że nic tu nie jest naturalne.
Koncepcja utworzenia terenów zielonych dla wszystkich mieszkańców Nowego Jorku narodziła się w XIX wieku w głowie ogrodnika. Andrew Dwoning dostrzegał narastający problem braku przestrzeni w mieście, które robiło się coraz ciaśniejsze. Bogacze posiadali własne, ale także nieduże ogrody, natomiast ci najbiedniejsi nie mieli możliwości wybrania się na spacer w malowniczych okolicznościach przyrody. Rozwiązaniem było stworzenie parku, a inwestycja miała odpowiadać dynamicznemu tempu rozwoju miasta.
W połowie XIX wieku ogrodnik uzyskał od miasta spory teren w Północnej części Manhattanu, gdzie jeszcze nie sięgało miasto. Były tam bagna, a osiedlali się wyłącznie najbiedniejsi imigranci, powstawały także zakłady zajmujące się wygotowywaniem kości. Na przekształcenie wybitnie nieatrakcyjnego terenu w malowniczy Central Park potrzeba było 20 lat ciężkiej pracy 20 tysięcy robotników. Za ich sprawą powstały tu lasy, łąki, ścieżki i aleje, a także zbiorniki wodne i skały.
Jednym z rytuałów nowojorczyków jest jazda na łyżwach na publicznych lodowiskach, które są czynne jeszcze w marcu, więc mieliśmy okazję podejrzeć ten zwyczaj w jednym z najbardziej sprzyjających punktów obserwacyjnych, czyli właśnie w Central Parku.
W nowojorskim Central Parku na odwiedzających czekają jeszcze inne atrakcje, a do tych ważniejszych i popularniejszych należą:
Wielki most
Liny opadają w dół tworząc osobliwą pajęczynę, która podtrzymuje imponującą konstrukcję, spinając brzegi Brooklynu i Manhattanu. Most Brookliński był atrakcją, którą najbardziej chciałam zobaczyć w Nowym Jorku, od momentu, gdy kilkanaście lat temu obejrzałam film dokumentalny (niestety, nie znalazłam jego tytułu) o jego budowie. Nie rozczarował mnie w żadnym calu ani milimetrze. Jest absolutnie piękny, a jego konstrukcja wydaje mi się wykraczająca swoją nowoczesnością daleko za XIX wieku, w którym powstał.
W 1857 roku Nowy Jork nawiedziła zima tak sroga, że z Manhattanu można było przejść po lodzie do Brooklynu. Było to bardzo wygodne rozwiązanie dla ówczesnych mieszkańców obu miast (tak! Brooklyn był dawniej odrębnym miastem), ponieważ nie musieli korzystać z promów, żeby przemieszczać się między nimi. Dało to do myślenia architektowi Johnowi Roeblingowi, który rozpoczął starania o pozyskanie zgód oraz sponsorów na budowę mostu. Pomimo wielu przeciwności i oporu ze strony armatorów promów budowa mostu ruszyła w styczniu 1870 roku.
Sam inicjator nie doczekał momentu uruchomienia budowy, ponieważ podczas dokonywania pomiarów miał wypadek. Prom przybijający do brzegu zmiażdżył mu nogę, która została amputowana. W ranę jednak wdało się zakażenie, co doprowadziło do śmierci Johna Roeblinga. Opiekę nad projektem mostu i jego realizacją objął syn architekta – Washington Roebling.