Żegluga – jak wygląda rejs?

Żegluga – jak wygląda rejs?

Lubicie żeglować? Byliście już na rejsie morskim? Jeśli tak, ten rozdział nie jest dla Was. Jeśli nie, chciałabym oswoić Was z pomysłem… Koniecznie dajcie sobie szansę – posłuchajcie jak bezpieczne, a jednocześnie pełne wrażeń, może okazać się kilkanaście godzin na morzu pod opieką doświadczonego i przyjaznego skippera. Niespodziewana grillowa uczta na plaży pod gwiazdami pojawi się na końcu tej opowieści.

Wczoraj wróciłam z jednodniowej morskiej wyprawy rodzinnej. Czy będzie nudno? – pytały dzieci. Czy to bezpieczne? – pytali dorośli. Czy będzie im niedobrze? – pytaliśmy samych siebie, patrząc na naszych gości. Na te pytania nie zawsze można z góry odpowiedzieć. My wiemy jednak, co zrobić żeby nie było nudno, żeby rejs okazał się komfortowy i oczywiście, żeby minimalizować wszelkie zagrożenia <3 Na wodzie potrzebna jest elastyczność. Wieje za bardzo? Pewna „bosman do spraw bezpieczeństwa” zadba o to, żeby skipper zrefował żagle (czyli zmniejszył ich powierzchnię, kiedy są rozłożone) i popłynął do bezpiecznej zatoki. Wieje za mało? Na szczęście możemy zastąpić żagle silnikiem. Pasażerowie się boją? Oswoimy strach, odpowiemy na trudne pytania, a w dużym skrócie – zrobimy wszystko, żebyście poczuli się bezpiecznie. Sielanka na spokojnym morzu Dziś bezpieczne wiatry – nie ma potrzeby refować żagli Sąsiedzi na wodzie też pod pełnym żaglem – jest bezpiecznie Pozostają oczekiwania… Że ktoś ma cel? Że jakaś skała do opłynięcia? Mili – na wodzie warto cieszyć się chwilą, a każda jest niepowtarzalna. Warto być spontanicznym, nie określać z góry scenariusza – okoliczności mogą nas zaskoczyć. Każdego fascynuje coś innego. Jednych oczaruje turkus wody, falująca trawa morska, lub mewa krążąca nad masztem w oczekiwaniu na resztki obiadu. Poszukiwacze wrażeń nie zadowolą się falą, czy migoczącą w wodzie rybą z czarną kropką na ogonie. Ambitniejszym proponujemy miejsce za kołem sterowym (pod czujnym okiem kapitana). Do dyspozycji macie też wiosła gommone – w drodze do najbliższej zabytkowej baszty ? Dajcie się ponieść chwili, podążajcie za wiatrem, pozwólcie się skusić tajemniczej, mijanej zatoce, o której istnieniu nie wiedzieliście, a która mruga kokieteryjnie, pełna białego piasku dzikiej plaży, którą widać na horyzoncie… Bezwietrzna pogoda i pełne słońce – czy to się może podobać na wodzie? O tym, że pogoda potrafi zaskoczyć, przekonałam się nie raz. Wakacyjne miesiące letnie raczej jednak nie zaskakują gwałtownością porywów (chociaż bywa, że mistral powieje). Nasza ostatnia wycieczka przyniosła nieplanowaną zmianę na… flautę. Całkowity bezruch, zero wiatru, fale – jeżeli jakieś, to symboliczne. Dzieci zawiedzione: „mieliśmy ciągnąć za linki!”, dorośli znudzeni i zaniepokojeni: „czym my teraz dzieciaki zajmiemy?”. Co robimy w takich wypadkach? Nie zwykliśmy walczyć z prądem – czy raczej w tym wypadku z jego brakiem. Szukamy więc najbliższej malowniczej zatoki, albo na początek po prostu usuwamy się ze szlaku wodnego. Sprawdzamy, co pokazuje głębokościomierz (gołym okiem trudno określić głębokość na wodach, którym Bałtyk mógłby pozazdrościć czystości i przezroczystości). Pilot do łańcucha kotwicznego w pogotowiu? Uwaga, można opuszczać kotwicę… 5, 10, 15, 20, 25 metrów zrzucone – stop! Tyle powinno wystarczyć, żeby kotwica zadziałała jak balast, który utrzyma łódź w jednym miejscu. Jeszcze tylko kapitan upewni się, że nie znosi nas jakiś niewidoczny prąd i… Można się kąpać! W ruch idą schowane w bakistach płetwy, maski, rurki, buty do chodzenia po ewentualnych kamieniach. Drabinka rufowa zostaje wpuszczona do wody. Kto chce, skacze. Komu początkowo brakuje animuszu, spokojnie „woduje” drogą drabinkową. Ja wybieram drabinkę zawsze. Za chwilę w wodzie są już dorośli i dzieci. oglądamy przepływające ryby, stworzenia morskie i… chlapiemy wodą tych, którzy jeszcze nie mieli odwagi się zamoczyć. Taka zabawa może trwać w nieskończoność, albo… do pierwszego głodu… Uwaga skipper przy wiosłach – dzika plaża do zdobycia! Pełen relaks na wodzie – postój na kąpiel Czas na przekąskę – czyli, jak ugotować kluski na fali i nie zalać się ukropem Po godzinie radosnego chlupania, snoorkowania, zabawy w berka dookoła łodzi, czy – w skrajnych wypadkach – cichej morskiej medytacji w bezruchu „na rozgwiazdę”, słychać wezwanie skippera „kto głodny, pasta wydana!”. To w moim wypadku oznacza, że jestem na pokładzie od pół godziny. Czasem wspieram skippera, a czasem… no cóż dziś to ja gotowałam. Powiem w skrócie – gotowanie na łodzi dla umiejącego gotować na lądzie, a przy okazji zdolnego zapalić gaz w kuchence, nie stanowi większego wyzwania. Wszystko działa tak samo. Nawet lodówka jest w zasięgu ręki – tak, na żaglówkach morskich instaluje się lodówki – gdzieś trzeba chłodzić arbuza, piwo, wino i mleko, kiedy temperatura wody morskiej wacha się „jedynie” między 24, a 29 st. C. Ważne są jednak dwie rzeczy: wszystko musi być pochowane, bądź „uwięzione” w różnego rodzaju obejmach. W przeciwnym razie przy przechyłach łodzi i jej „tańczeniu na fali”, można się zdziwić, kiedy spod pokładu dobiegnie rumor spadających kubków, talerzy, czy w końcu naszej komórki, która lotem ślizgowym pokonuje właśnie przestrzeń między stołem, a lodówką, żeby ostatecznie rozbić szybkę o ścianę „jaskółki”. Dlatego też gotowanie musi być uporządkowane, a każdy składnik, bezpiecznie schowany – na przykład w zlewozmywaku ? Nawet garnki pozostają na kuchence w specjalnych stalowych obejmach. Drugą istotną sprawą jest zabezpieczenie płynów. Kiedy łódź wchodzi w przechył, wszystko pochyla się razem z nią… a powierzchnia cieczy pozostaje bez zmian. Pozornie faluje, choć to jedynie naczynia zmieniają nachylenie, a ciecz w pozostaje stabilna. Czasem na łodzi królują owoce morza – to był właśnie taki dzień Mule – sukces obiadu gwarantowany! Zacna cena, świeżo złowione i niezawodne w smaku ? Wszystkie niuanse kucharzenia na wodzie odkrywałam z nie mniejszym zaskoczeniem niż czytający ten wpis, którzy nigdy nie musieli gotować na łodzi. Niby sprawy z lekcji fizyki znane, ale w działaniu człowiek ciągle jest czymś zaskakiwany. Największym zaskoczeniem okazała się „balansująca na fali” kuchenka. Wyobraźcie sobie: łódką huśta i wodzi i nosi ją, a garnek? Ani drgnie – podobnie, jak jego zawartość. Cudowny wynalazek – kilka razy uratował mi stopy przed wrzątkiem. Pod tym linkiem znajdziecie film, o tym jak na morzu bujają się garnki ? Plan na romantyczną noc – czyli gwiazdy nad głową i co kryje ciemna morska głębia Podobnie, jak podczas naszych dotychczasowych wypraw „bliskomorskich”, kapitan i tym razem postanowił nocować w spokojnej zatoczce – cokolwiek by to miało znaczyć. Tak, jak nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, podobnie i u nas, nie było mowy o wcześniejszym planowaniu, która to będzie zatoka. Wpłynęliśmy więc do najbliższej. Miało być cicho i ciemno. Mieliśmy zarzucić kotwicę raczej daleko od brzegu – tak, żeby ewentualne światła z lądu nie zaburzały nam wspaniałego efektu, jaki dawało światło nocnego rozgwieżdżonego nieba. Podziwiamy zachód słońca na wodzie Czekamy i czekamy – gwiazd nie byłoby widać, ale zachód słońca można było fotografować dowolnie Przeciwwagą dla tysięcy gwiazd nad naszymi głowami miał być mrok i głębia morza, w którym jedynymi jaśniejszymi punktami byłyby odbijające się światła – gwiazd i naszej własnej łodzi. Nie raz już podczas takich nocy zdarzało nam się zanurzyć w tej głębi i wcale nie w przenośni, a dosłownie – od pięt aż po głowę. Nie da się opisać poczucia wolności i swoistego wrażenia połączenia z otaczającym światem, które takiej nocnej kąpieli towarzyszą. Ciemność nocy, mrok głębi morza i niczym nie skrępowane ciała, otulone jedynie tą głębią… wrażenie, którego długo nie daje się zapomnieć… No właśnie – taki był plan. Tym razem jednak życie po raz kolejny pokazało nam, że nie wszystko da się zaprojektować, a oczekiwania tajemniczej, romantycznej nocy spełnić w stu procentach. Gościnność Sardyńczyków czyli Grillowa uczta na plaży pod gwiazdami, jako efekt spontaniczności planowanej Po relaksacyjnej nocnej kąpieli przyszedł czas na delektowanie się zacnym białym winem na pokładzie łodzi. Dzieci grały pod pokładem w gry zrozumiałe tylko dla siebie i wtedy ktoś zapytał: „co to za światła na brzegu?” Światła? Na brzegu? A to nie miała być cicha, romantyczna zatoka? Może i racja, ale skoro już słychać radosne dźwięki z lądu i światła migają zachęcająco, nie możemy tak dłużej siedzieć. Decyzję podjęliśmy spontanicznie. Oczywiście płyniemy pontonem na ląd – musimy przecież zobaczyć, kto rozbija naszą romantyczną atmosferę ? Z naszym otwarciem na przygodę, wieczorową porą na lądzie – w aurze ogólnego rozbawienia – najłatwiej o nowe znajomości. Pierwsze, co zwróciło naszą uwagę poza grupką rozbawionych Sardyńczyków, to wielki grill. A że przyjaźnie we Włoszech zawiera się szybko… Zaproszeni do wspólnej biesiady, wkrótce doznaliśmy przyjemności uczestniczenia w niezwykłym przyjęciu. W środku bezksiężycowej nocy znaleźliśmy się pomiędzy miliardami gwiazd – tymi widocznymi na niebie i tymi w lustrzanym odbiciu gładkiego morza – zostaliśmy gośćmi grillowej uczty. Będąc tam niejako po środku wszystkich widocznych i niewidocznych galaktyk, zostaliśmy podjęci najlepszymi przysmakami z grilla, jakich kiedykolwiek mieliśmy przedtem szansę skosztować. Tajemnica w prostocie – kwintesencja smaku owoców morza Smaki były doprawdy bajeczne – oczywiście bajeczne dla tych, którzy lubią owoce morza. Co ciekawsze, jak to często bywa, rzecz nie leżała w wyszukanych przyprawach, czy tajemniczych recepturach przyrządzanych pyszności. Kluczem okazała się świeżość i prostota. W roli głównej wystąpiły ryby. Dorady, poza grubą warstwą soli w której były obtoczone, nie miały żadnych innych przypraw. Takie ich przygotowanie podkreślało charakter i smak mięsa. Ryby, jak się za chwilę okazało, były jedynie początkiem rozkoszy dla podniebienia. Po tym jak zmietliśmy je z talerzy na grill wyłożone zostały kalmary i krewetki. Jami! Co nas zaskoczyło jeszcze bardziej, kalmary smażone były w całości i w ogóle bez przypraw. Dopiero przed samym podaniem zostały pocięte i polane oliwą z pietruszką. Jeśli chodzi o krewetki – moje ulubione z całego zestawu – cóż, krewetkom nie było potrzebne absolutnie nic. Zostały przygotowane zupełnie sauté. I wiecie co? Były przepyszne! Dostaliśmy do tego wyśmienite, schłodzone, lokalne białe wino i sardyńskie pieczywo… Niebo nad głową, gwiazdy zamiast świateł i morska kołyska – czyli zasłużony odpoczynek na morzu Rozpustę kulinarną w doborowym towarzystwie i niezapomnianych okolicznościach przyrody, mogła przerwać jedynie myśl o tym, że jutro też jest dzień, a nasi goście zaplanowali serię kolejnych – tym razem miejskich – atrakcji lądowych. Ku uciesze mojego nieco już przyciężkiego brzucha, decyzja o powrocie na pokład łodzi przerodziła się w czyny. Pożegnaliśmy gospodarzy i odpłynęliśmy pontonem na zasłużony odpoczynek. Dwudniowy rejs z noclegiem pod gwiazdami Łódkowe mycie tego, co niezbędne, ostateczne przyklepanie właściwych miejscówek do spania i… wkrótce do snu kołysało mnie łagodne falowanie. Zajęłam jedną z koi, choć byli tacy, którzy zdecydowali się na noc pod otwartym niebem na zewnętrznym pokładzie. W sumie się nie dziwię, ciepła noc, kojące pluskanie wody, delikatne kołysanie łodzi na wodzie, a przede wszystkim wszystkie te gwiazdy nad głową. Takie noce lubię, podobnie jak wakacyjne dni i wieczory – bez pośpiechu, bez planów, bez zobowiązań, bez „muszę”.

Dodaj komentarz